Jak dbać o równowagę w związku?

“Dopiero gdy zejdziemy na poziom potrzeb, kiedy mówimy, czego nam potrzeba, czego mamy za mało, zaczynamy pracę nad kondycją związku”. Co robić, żeby dbać o równowagę w naszych relacjach? Jak radzić sobie z kryzysem? W jaki sposób zadbać o naszą potrzebę bliskości? Na te pytania odpowiada Dorota Ziółkowska-Maciaszek – psycholog, psychoterapeuta. Od wielu lat prowadzi mediacje małżeńskie i terapię par. Jest prezesem fundacji “Rozwód? Poczekaj”.

Wywiad dla Mamopracuj.pl z dnia 30/05/2020

Rozmawiała: Natalia Gozdowska

Czy obserwuje Pani wśród swoich pacjentów więcej konfliktów, trudności w związkach w czasie pandemii koronawirusa?

Wczoraj zadałam sobie to pytanie, bo mijają właśnie 2 i pół miesiąca izolacji.

Zgłaszają się do mnie przede wszystkim pary, które już wcześniej miały problemy, przechodziły przez kryzysy. Obecna sytuacja może reaktywować dawne trudności lub odkrywać dotąd nieujawnione problemy. Nie mam jednak poczucia, żeby nastąpiła jakaś totalna zapaść w związkach. U wielu par pojawiła się wprawdzie konieczność przeszeregowania, wprowadzenia wielu zmian organizacyjnych i nowych reguł współżycia. Wiele rodzin przeżywa podwyższony stres, ale to nie znaczy, że przeradza się on w kryzys.

Pary z dobrą bazą wypracowały satysfakcjonujące rozwiązania na czas Covid-19. Podeszły do tego w sposób zadaniowy, jak do wyzwania. Uruchomiły konstruktywne strategie zaradcze ze świadomością, że sytuacja jest wyjątkowa i w pewnym momencie się skończy.

Zupełnie inna sytuacja jest w związkach, w których istnieją już od jakiegoś czasu większe problemy. Na co dzień mogą być one łagodzone i bagatelizowane, ale obecna sytuacja sprawia, że wychodzą na wierzch. Trochę jak pod szkłem powiększającym. Dotychczas można było jakoś się mijać i tym samym neutralizować pewne sytuacje konfliktowe. Teraz jesteśmy razem w domu i cechy, które są dla nas pewnego rodzaju potwierdzeniem, że „z tym człowiekiem nie da się żyć”, denerwują bardziej.

W takich parach poziom napięcia jest wysoki. Wystarczy iskra do kłótni. Partnerzy nie mają do siebie cierpliwości, często dochodzi do konfliktów.

Trzeci rodzaj par to te, którym bieżąca sytuacja zaburza równowagę związaną z poziomem bliskości w związku. Partnerzy konstruktywnie funkcjonują w typowych warunkach, ale zamknięcie na jednej przestrzeni wywołuje duży dyskomfort. Czują się jak w pułapce. To jest szczególnie trudne, jak te potrzeby bliskości są różne. Na przykład, jeśli jedna osoba ma dużą potrzebę bycia razem, a druga chce być często sama. Jedno z nich czuje się osaczone prośbami o rozmowę, wspólne oglądanie filmów, częstymi pytaniami etc. A to drugie – sfrustrowane brakiem odwzajemnienia tej potrzeby. Wtedy trzeba pracować nad tym, jak znaleźć złoty środek i uwzględnić perspektywę obojga.

Jak więc dbać o równowagę w związku podczas kwarantanny?

Jeżeli chodzi o pierwszy typ par, to sprawa jest najprostsza. Wystarczą pewne procedury, nazwanie jasno sytuacji. Podoba mi się idea zebrań rodzinnych. Warto zaprosić do rozmowy dzieciaki, znaleźć duży karton papieru i nazwać, rozpisać wszystkie wyzwania. A potem wspólnie szukać rozwiązań. Na przykład: mamy tylko dwa pokoje i cztery osoby, które muszą równolegle pracować, co z tym robimy? Kto i kiedy korzysta z laptopa? Kto i kiedy zajmuje się dziećmi? Jakie mamy teraz obowiązki? Warto się oczywiście potem w tej sytuacji nawzajem wspierać, zachowywać w sposób elastyczny.

Inaczej sytuacja wygląda w związkach, w których jest dużo napięcia. Gdy partnerzy mają do siebie mnóstwo zastrzeżeń, nie ufają w intencje tego drugiego, mają cały zestaw negatywnych przekonań na jego temat, to łatwo o kłótnię. Na ten czas warto zawrzeć pakt o nieagresji. Spróbujmy zrobić wszystko, żeby nie dolewać oliwy do ognia. W imię tego, by nie pogłębiać kryzysu. Para może powiedzieć sobie co jest dla nich najtrudniejsze. Czego nie robić, jakich emocjonalnych guzików nie naciskać. Warto starać się tych wytycznych trzymać. A jak łagodzić stres? Jedna z par powiedziała mi, że im posłużyło to, że wieczorami grają z dzieciakami w gry planszowe. Okazało się, że to jest niezwykle rozluźniające dla całej rodziny. Napięcie spada, gdy się razem bawią, wygłupiają. Tworzy się fajny klimat.

Czyli nie tylko definiowanie problemów, nazywanie ich, ale też szukanie sposobów na wyluzowanie?

Tak. Jeżeli ktoś czuje, że tego napięcia jest bardzo dużo, niech nałoży maskę, wyjdzie na spacer lub pobiega, zrobi to, co pomoże mu ten stres odreagować. Niewłaściwy sposób komunikacji bardzo podkręca napięcie. Gdy jesteśmy na jednej przestrzeni od rana do wieczora, to możemy się dużo łatwiej “czepiać” – uważajmy na to.

Ważne jest też, by w tym czasie nie oczekiwać od siebie za dużo. To nie jest moment na przeprowadzenie głębokiej zmiany w związku. Zachęcam jednak pary do zdefiniowania tego, co eskaluje napięcie i unikania tych zachowań. W domach często pojawia się taki mechanizm wchodzenia w rolę męczennika czy męczennicy. Chodzenie po domu i narzekanie, że to jest nie sprzątnięte, nie zrobione, że “wszystko na mojej głowie”. To jest mechanizm, który dokłada dużo stresu. Nie prowadzi do rozwiązań – rodzina się wtedy albo odcina albo denerwuje na taką osobę. Inny mechanizm to szukanie winnego – czasami odbywa się niemal proces sądowy. “Prokurator” prowadzi śledztwo, pod tytułem: “Kto nie schował mleka do lodówki?”. Już samo to pytanie jest bardzo agresywne. Może doprowadzić do eskalacji napięcia a niczemu nie służy.

Te zachowania sprawiają, że atmosfera w domu jest ciężka do wytrzymania.

Czas koronawirusa to nie jest też moment na głębokie przepracowanie kwestii związanych z bliskością. Nie na wszystko można się umówić, bo niektóre sprawy dotyczą utrwalonych aspektów naszej osobowości. Zastanówmy się, czy czujemy się komfortowo jak jesteśmy bardzo blisko siebie, czy wtedy, gdy mamy duże poczucie odrębności, gdy nikt nas nie ogranicza? To są rzeczy, które traktujemy jako pewne oczywistości i gdy druga strona chce nas zmieniać, możemy czuć się nierozumiani i zranieni.

Hasło “Nie oceniaj, postaraj się zrozumieć.” powinno być najważniejsze w każdym związku.

Jeżeli możemy, to popatrzmy na tę sytuację z pewnym dystansem. A nawet ze smutkiem, że być może pewnych rzeczy w tym związku nie dostaniemy, bo partner nie potrafi nam ich dać. Nie zakładajmy, że to celowe działanie przeciwko nam. I wtedy postarajmy się wyjść trochę naprzeciw potrzebom drugiej strony. Zadbajmy o swoją potrzebę wolności wychodząc z domu na samotny spacer, ale potem usiądźmy z drugą osobą i obejrzyjmy z nią ten film.

Czy ma Pani jeszcze jakieś wskazówki jak dbać o równowagę w relacjach, nie tylko teraz? Jak zapobiegać kryzysowi?

Może to zabrzmi banalnie, ale trzeba rozmawiać o tym, co jest dla nas trudne. Wiele par mówi: “Przecież my rozmawiamy, u nas powinno być ok”. A potem okazuje się, że każdy z partnerów po prostu mówi, wyrzuca z siebie ważne, trudne rzeczy, ale druga strona tego nie przyjmuje, nie słyszy”… albo słyszy, ale nie rozumie.

Dlatego tak ważne jest uważne słuchanie i dopytywanie “Co masz na myśli”?, “Jak to jest?”, “Powiedz mi o tym więcej”.

Często pary na początku relacji świetnie sobie w takich sytuacjach radzą, potrafią się wysłuchać, bo nie mają za sobą historii nieporozumień, zranień. W związku z tym zakładają automatycznie, że ich intencje są dobre i dopytują o różne kwestie. I to jest najważniejsza rzecz, by się spotkać z taką otwartością jak na początku związku.

Oczywiście, kryzysy mogą pojawiać się nawet jak mamy dobre narzędzia do radzenia sobie z nimi. Zdarzają się czynniki zewnętrzne, takie jak utrata pracy, choroba. Istotne są też fazy rozwoju rodziny i wynikające z nich wyzwania, np. pojawienie się dziecka. Wtedy trzeba wiele rzeczy przeformułować, na nowo ustalić równowagę. Te momenty bywają trudne, bo dla każdego z partnerów równowaga i sprawiedliwość mogą oznaczać coś innego.

Wybieramy z rzeczywistości to, co nam pasuje do naszych przekonań. Wnosimy to, co mamy głęboko zakorzenione w schematach rodzinnych. Dajmy na to, że kobieta np. wchodzi w związek z przekonaniem, że mężczyźni się lenią i starają się unikać odpowiedzialności. A mężczyzna wchodzi z wiarą, że wszystkie kobiety się czepiają. Oboje mogą być odpowiedzialni, dbać o związek i generalnie dobrze się traktować, ale te bazowe przekonania mogą stanowić filtr, przez który na siebie patrzą i wyłapują najmniejsze oznaki tego lenistwa i tego czepialstwa. .

I co wtedy zrobić, żeby zderzyć te wizje, nazwać je?

Bardzo ważne jest, jak o tym rozmawiamy. Często partnerom trudno jest zobaczyć perspektywę drugiej strony, bo skoncentrowani są na własnej racji. Kłócą się, przerzucają kolejnymi argumentami i zarzutami, ale nie dochodzą do momentu zrozumienia i uznania potrzeb partnera. Zdarza się jednak, że kiedy otrzymują informację zwrotną od kogoś z zewnątrz, na przykład przyjaciela czy innego uczestnika warsztatów dla par, to sytuacja się zmienia. Partnerzy często odkrywają, że aby dotrzeć do siebie nawzajem trzeba zmienić sposób przekazywania informacji, dobierane słowa, intonację. Gdy ktoś nas atakuje pierwszym odruchem jest obrona i trudno nam słyszeć ważne treści, które za atakiem stoją.

Rozumiem, że w związku nie chodzi o to, żeby dochodzić racji, ale co zrobić jak pozostaje w nas poczucie niesprawiedliwości, jak nie umiemy odpuścić?

Powiedziała Pani kluczowe słowo: odpuścić. W związku musimy odpuścić coś takiego jak racja. Racja to coś, co syci nasze ego, daje poczucie przewagi. Dochodzi do paradoksu: mam coraz więcej racji, a sytuacja w związku jest coraz gorsza! A przecież partner, który ma poczucie przegranej nie zacznie się z tego powodu bardziej starać. Często wręcz przeciwnie.

Parom, które wpadają w tę pułapkę proponuję zadać sobie pytanie „chcesz mieć rację czy relację?”. Gdy jedno wygrywa, a drugie przegrywa, to przegrywa cały związek.

Jak się wznieść “ponad”, jak odpuścić?

Często pytam pary co leży u podłoża ich kłótni, o co tak naprawdę chodzi?.
Można do tego dojść, np. robiąc takie ćwiczenie: Każde z partnerów wchodzi w pozycję zewnętrznego obserwatora i zastanawia się “O co ta para się kłóci, gdy kłóci się o rację?”.

Możemy też się zastanowić, co się wydarzy, jak już ta racja zostanie któremuś przyznana, czego każdemu partnerowi tak naprawdę brakuje. Jakie są jego faktyczne potrzeby? Co jest głębiej? Może się okazać, że spór o rację przykrywa głębokie poczucie, że nie czują się kochani lub akceptowani.

Oczywiście taka praca wymaga otwarcia się, zaufania. Gdy się tego obawiamy i nie mówimy wprost o naszych największym lękach, zranieniach to możemy je przykrywać szukaniem racji i sprawiedliwości. Ta walka “o rację” może być w pewnym sensie napędzająca, dawać nam energię i poczucie siły. Jest w niej sporo złości, trochę manipulacji, strategii, związanych z grami. A przecież jak jedno w związku wygrywa to znaczy, że drugie przegrało. Nie zbuduje się na tym dobrego związku. Można na chwilę ustalić taką niby-równowagę, ale to krucha baza i nie wytrzyma próby jaką jest np. kryzys.

Natomiast, gdy zejdziemy na poziom potrzeb, to zaczynamy pracę nad kondycją związku – kiedy mówimy, czego nam potrzeba, czego mamy za mało. Bez oskarżania partnera. Kiedy zaczynamy uznawać swoje własne ograniczenia, kiedy bierzemy odpowiedzialność za swój wkład w jakość związku.

Gdy zaakceptujemy, że czasem czegoś ważnego od partnera nie dostaniemy. Pary często przychodzą na terapię z taką właśnie nadzieją, że jak powiedzą przy terapeucie z czym im źle i czego by potrzebowali, to, że to dostaną. Zdarza się jednak, że nie jest to możliwe, bo druga strona nie umie, nie może im tego dać. Albo z jakichś względów nie chce, bo to jest np. niezgodne z nią samą. Zrozumienie tego często wiąże się z żałobą za wyobrażeniem, jakie mieliśmy na temat związku, urealnieniem go. Może być też bardzo rozwojowym doświadczeniem dla obojga.

Na przykład: nie czuję się wystarczająco wartościowa i pewna siebie, mam wobec siebie cały rejestr uwag i zastrzeżeń. Spotykam mężczyznę, który wydaje się mieć takie cechy i który mnie docenia i zaczyna we mnie kiełkować nadzieja, że związek z nim sprawi, że będę czuła się spokojna, pewna siebie, odważna. Mijają lata, a ja jestem w tym samym punkcie. Dodatkowo zauważam, że mój partner też przeżywa różne niepokoje i wątpliwości względem swojej wartości. W pewnym momencie dochodzę do ściany i dowiaduję się, że o pewne rzeczy muszę zadbać sama, że nikt mi tego nie da z zewnątrz. Partner może mi pomóc w zaspokajaniu potrzeb, ale nie może zrobić pewnych rzeczy za mnie.

Przyszła mi do głowy taka hipoteza, że ludzie często właśnie kończą związek dlatego, że partner nie daje im tego, czego potrzebują. Może to jednak wcale nie oznacza, że ja muszę się rozstać, bo problem jest we mnie i inny partner nie będzie rozwiązaniem.

Często tak jest. Nie dotyczy to oczywiście wszystkich sytuacji.
Są dwa rodzaje potrzeb w związku: jedne to te związane z relacją, z tym, żeby miała ona bazę, służyła obojgu. Za te kwestie odpowiadamy we dwoje. Jeśli któreś z partnerów nie szanuje drugiego, nie chce współpracować, w związku istnieje przemoc lub uzależnienia, których partner nie chce leczyć, to faktycznie może to zaburzać naszą potrzebę bezpieczeństwa. Mamy prawo oczekiwać, wręcz żądać, by partner zmienił swoje zachowanie. Jeśli na tę potrzebę nie ma pozytywnej odpowiedzi ze strony partnera to warto rozważyć rozstanie.

A drugi rodzaj potrzeb to coś, co można nazwać takim pragnieniem dziecka, że poprzez związek ktoś wreszcie całkowicie skupi się na mnie, będzie się troszczyć, doceniać moją wartość, zachwycać, że ktoś pokocha mnie bezwarunkowo. A więc że partner da nam to, czego zabrakło nam, gdy byliśmy dziećmi i czego sami sobie nie umiemy dawać.

Jest taka mądra książka Evy Marii Zurhorst “Kochaj siebie, a nieważne z kim się zwiążesz”, która pokazuje jak działa ten mechanizm. I że jeżeli nie popracujemy głęboko nad sobą, to żaden partner nie zaspokoi naszych potrzeb, bo nie ma takiej mocy sprawczej. W efekcie dojdziemy do rozczarowania.

Zakładając jednak, że w związku jest już poważny kryzys, to co możemy robić, żeby przez niego przejść, żeby go wspólnie pokonać?

Czerwone światło powinno zapalić się wtedy, gdy uświadamiam sobie, że coraz mniej lubię partnera, gdy mam w sobie wiele negatywnych opinii na jego temat, gdy pojawia się pogarda w związku. To ważne, by takich momentów nie przeoczyć. Trzeba sobie wtedy powiedzieć po prostu jasno, że jest źle, że jeśli nic z tym nie zrobimy, to nasza relacja może się rozsypać.

Zdarza się, że przychodzi do mnie na terapię para, w której jedna z osób kompletnie nie ma motywacji do naprawiania związku. Mówi, że przyszła, bo prosił ją o to partner, ale nie ma już w sobie pozytywnych uczuć, chce już zakończyć związek. Druga strona jest często zaskoczona, bo partner nic nie mówił, bo cały proces rozwijał się w wewnętrznej emigracji. Dlatego to jest niesłychanie ważne, że jeśli czuję, że jest już źle, to trzeba o tym mówić głośno i wyraźnie, nadać tej rozmowie naprawdę dużą rangę. Umówić się w jakimś neutralnym miejscu, uprzedzić partnera, że chcę rozmawiać o kryzysie, żeby partner też się przygotował. Ważne, by zadać pytanie “Co robimy? Czy chcesz ze mną ten związek ratować?”. I od tego zacząć pracę. Jedna osoba nie uratuje związku. Może go sama zepsuć, ale nie jest w stanie sama go naprawić.

Czy wsparcie specjalisty jest zawsze konieczne?

Nie, nie zawsze, jednak parze może być trudno wyjść z kryzysu na własną rękę, bo partnerzy pewnych rzeczy nie widzą będąc w środku zdarzeń, potrzebują neutralnego spojrzenia i pewnego rodzaju “mediatora”. Można skorzystać z pomocy terapeuty czy mediatora, ale też przyjaciela, zaufanej osoby z rodziny. Zdarza mi się pracować z parami, które potrzebują tylko jednego, dwóch spotkań. Przychodząc na konsultację wstępną już są na drodze naprawczej, bo bez niczyjej pomocy udało im się uzgodnić szereg rzeczy dotyczących kryzysu. Pary te potrzebują potwierdzenia, że idą w dobrym kierunku. A także pomocy w zrozumieniu szkodliwych mechanizmów, by ich więcej nie powtarzać.

W niektórych związkach wewnętrzne siły naprawcze są wystarczająco mocne, inne natomiast potrzebują regularnego wsparcia z zewnątrz przez pewien czas.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała: Natalia Gozdowska

  • Statystyki

    W 2021 r. rozwiodło się ok. 61 tys. par małżeńskich. Liczba ta jest mniejsza niż w latach 2005-2019, przy czym od wielu lat odnotowuje się także mniejszą liczbę zawieranych małżeństw. W miastach intensywność rozwodów jest prawie trzykrotnie wyższa niż na wsi.

    Rozwiedzeni małżonkowie przeżywają ze sobą przeciętnie 14 lat. Średni wiek mężczyzn w momencie rozwodu to obecnie 42 lata. Kobiety były o ok. 2 lata młodsze. 47,7% to rodziny bezdzietne, a 37,7% to rodziny z 1 dzieckiem. Najmniej rozwodów występuje w rodzinach wielodzietnych (0,8 – 2,9%).

    W ponad 2/3 przypadków powództwo o rozwód wnosi kobieta. Zwykle, w prawie 80% rozwodów, sąd nie orzeka winy. Wina męża orzekana jest w 15% przypadków, zaś żony w niewiele niż 3% przypadków.

    Coraz częściej sąd orzeka wspólne wychowywanie dzieci przez rozwiedzionych rodziców – w 2021 r. takich rozstrzygnięć było ponad 68%, opieka przyznana wyłącznie matce to 27% (a jeszcze w 2000 r. udział ten wynosił aż 65%), natomiast wyłączna opieka ojca to 3% przypadków.



  • strona www: Fabryka Dizajnu
    projekt graficzny: nietypowo.com